czwartek, 15 listopada 2018

O wszystkim i o niczym

Heloł wszystkim!

Ostatnio przeczytałam kilka swoich starszych postów i śmiać mi się chciało ze swoich wyobrażeń i opinii. Oj żebym ja wtedy wiedziała to co teraz wiem... Dlatego ten post poświęcam właśnie opisowi takich codziennych rzeczy, żebym potem mogła do tego wrócić i znowu śmiechnąć.

Swój dzień zaczynam zazwyczaj o 5:40, ale że nie chce mi się teraz wstawać bo zrobiło się chłodno to leżę sobie do 6:00, a potem wszystkie rzeczy robię dwa razy szybciej żeby się wyrobić. Ostatnio do szkoły jeździmy z koleżanką Robbi, tylko w piątki idziemy na autobus. Ja w sumie lubię nim jeździć bo zawsze rozmawiam z taką Diną, z którą mam US History.

W szkole jesteśmy 6:45 i od jakiegoś czasu musimy chodzić do głównego wejścia bo tam sprawdzają czy mamy ID. Zazwyczaj od razu idę na swoją lekcję, ale teraz zaczęłam też czasami spotykać się z Adrianą z chemii w cafeterii. Pamiętam takie pierwsze dni czy nawet tygodnie, jak z nią siedziałam w 6 osobowym stoliku na tej lekcji i swoje pierwsze wyobrażenie o niej, że to taka ''bitch trochę, bo nigdy o nic nie zapyta i wszystkie zadania robi sama''. Potem jak ją trochę poznałam to napisałam w jednym z postów opisujących szkołę, że ''wydaje się całkiem spoko''... A teraz to moja najlepsza koleżanka :').

Moja pierwsza lekcja to psychologia, na której siedzę sama bo dziewczyna, która była obok chyba zmieniła klasę. Nawet nie wiem, bo z nią jakoś bardzo nie rozmawiałam. Ta lekcja wygląda zazwyczaj tak, że dostajemy wydrukowane notatki z lukami w zdaniach i robimy od 6 do 11 slajdów prezentacji, a potem dostajemy do nich pytania, które są na ocenę, ale można używać te notatki. Na początku każdego działu dostajemy też listę słówek i musimy do nich dopisać definicje ze słownika, który dostaliśmy na początku roku. Mamy test po każdym dziale i wygląda on tak, że najpierw robimy słówka i to jest tylko łączenie abc, a potem wiedza teoretyczna i na tym można już używać notatek.

Kolejna lekcja to US History. Tutaj mieliśmy od początku assigned sitting, w takich kilkuosobowych stolikach. Od jakichś kilku tygodni jednak siedzimy gdzie chcemy, więc siedzę przy czteroosobowym stoliku z trzema chłopakami: Johnathon, Jonathan, a tego trzeciego nie pamiętam, bo w sumie z nim nie gadam. Pierwszego znałam z poprzedniego usadzenia, dlatego postanowiłam tam usiąść. Poza tym lepiej mi się najczęściej gada z chłopakami niż z dziewczynami. Oboje są spoko, bo zazwyczaj się z nimi dzielę tym co mamy zrobić, więc nam szybciej schodzi. Ten trzeci nic nie robi i ostatnio mnie to zdenerwowało, bo dostaliśmy dużo kart pracy więc się pytam Jonathana, jak się dzielimy to mi pokazał, która to moja połowa, a która jego. Więc tak wskazałam głową na tego trzeciego chłopaka, w sensie co on będzie robił, to Jonathon powiedział, że on nic nigdy nie robi. Tak więc mój sassy ass tego nie zaakceptował i spytałam, czy potrafi czytać, powiedział że tak, więc pokazałam mu która to jego część. No i dało się. Na tej lekcji właśnie codziennie dostajemy worksheets, które robimy przy użyciu książki, dlatego to bardzo łatwa klasa. Na testach można używać study guide, który robimy dzień przed testem i są na nim te same pytania co na teście.

Potem mam English 12 i aktualnie czytamy książkę ,,Bless me, Ultima''. Wg mnie jest ciekawa i przynajmniej nie musimy jej czytać w domu, ale czasem mi się nie chce całą lekcję słuchać. Zaczęliśmy też oglądać film na podstawie tej książki i czasem jej nie czytamy, tylko robimy inne rzeczy żeby urozmaicić lekcję. Na tej lekcji mieliśmy kilkuosobowe stoliki, więc siedziałam z taką dziewczyną, którą poznałam na matmie, przed zmianą planu lekcji, ale teraz mamy pojedyncze.

Moja czwarta lekcja to Topics Modern Math i to chyba najprostsza matma, jaką można sobie wyobrazić. Nauczyciel jest bardzo miły, tylko nie potrafi za bardzo zapanować nad graczami Footballu, którzy są bardzo głośno i często sklinają. Raz się na nich zdenerwował i krzyknął:,,Can we please shut the fuck up?!''. I śmiesznie trochę bo każdy taki szokers, że nauczyciel przeklną i jeden z tych graczy powiedział, że nigdy nie słyszał, żeby jakikolwiek nauczyciel tak powiedział. Gość z matmy się zaśmiał i spytał czy serio XD. Tak, ta lekcja jest trochę fazowa. Robimy na niej tak od 10 do 20 zadań, każdy indywidualnie na kartce, nikt nie podchodzi do tablicy, więc zero stresu. Zazwyczaj schodzi mi na to 20 minut, a 30 pozostałych spędzam na telefonie. Przy stoliku siedzę z Amy, Johanną i jedną dziewczyną, której imienia nie pamiętam, bo często jej nie ma.  Johannie powiedziałam, że jestem z Polski po miesiącu chyba, a Amy jakoś niedawno i to sprawiło, że jakoś zaczęłyśmy więcej gadać i jest fajnie.
Jestem tutaj tylko 3 miesiące, ale na podstawie ostatnich wydarzeń z tej lekcji mogę stwierdzić, że wymiana zmienia ludzi baaaardzo i robicie rzeczy, których byście nigdy nie zrobili w swoim kraju (w dobrym sensie). Wiem, trochę to brzmi cheesy, ale tak naprawdę jest.

Kolejną lekcją jest samorząd i w pierwszym poście o szkole, stwierdziłam, że ''to najprostsza lekcja''. Oj, nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam. Przez ostatnie dwa tygodnie zostawałam po lekcjach codziennie do 16, żeby robić plakaty na winter week. To są takie duże plakaty, na całą ścianę, więc dużo czasu przy nich schodzi. Jeden z nich prezentuje się tak:





Potem mam lunch, na którym siedzę z: Julianna, Rochelle, Jose, Angel, Buruk i Recca. Wcześniej była z nami też Karla, dziewczyna która mnie z nimi zapoznała, ale zmienił jej się plan lekcji więc ma inny lunch.

Ostatnia lekcja to chemia, na której teraz mamy inne assigned sitting i siedzę z Dylanem, który był jedną z osób przy moim pierwszym stoliku. Jest spoko, ale zazwyczaj jak nauczycielka mówi, że możemy zmienić miejsca to idę do Adriany. Bardzo się cieszę, że się z nią poznałam, bo jest jedną z osób, z którymi rozmawiam też po szkole. W ogóle się cieszę, że udało mi się poznać ludzi, z którymi dużo gadam i to nie tylko w szkole i to są tacy prawdziwi znajomi.

Ten tydzień to ''American educators appreciation week'' więc w samorządzie przygotowujemy różne rzeczy dla pracowników szkoły. Ja od siebie każdemu swojemu nauczycielowi i counselorowi dałam gift card do Starbucksa, trochę polskich słodyczy i karteczkę z podziękowaniami, którą przygotowała moja host mama, a ja dopisałam co chciałam dla każdego z osobna :) Wszyscy nauczyciele byli pozytywnie zaskoczeni i każdy spytał czy już wyjeżdżam XD. Odpowiadałam, że jeszcze nie i to dlatego, że jestem po prostu wdzięczna za bycie moim nauczycielem.







Ostatnio dostałam taki dyplom za same A w pierwszym kwartale:


Cóż to chyba tyle. Czuję że opisałam w miarę wszystko, chociaż mogę was zapewnić, że na wymianie dzieje się dużo rzeczy, o których na blogu się nie pisze, ale to chyba wiadomo :)

wtorek, 6 listopada 2018

Halloween i 3 miesiące

Heloł wszystkim!

12 października skończył się pierwszy kwartał szkoły (tak wiem, dawno, ale jakoś się nie mogłam zebrać żeby dokończyć ten post). We wszystkich klasach mam A, w niektórych nawet ponad 100%, ale u mnie niestety nie ma czegoś takiego jak A+. Tak więc tak się prezentują moje oceny:
("O" w citizenship znaczy tak jakby zachowanie "outstanding")


Szkoła dalej mi się podoba. Wreszcie się nią ani nie stresuję, ani nie przejmuję. Nie mam zadań domowych, ani niezapowiedzianych kartkówek/pytań, więc w ogóle nie spędzam czasu nad książkami. Smutno mi kiedy myślę, że mogę do niej chodzić tylko ten rok, bo bardzo chętnie poszłabym jeszcze kolejny.


Nasza impreza Halloweenowa była tydzień przed Halloween, ponieważ dużo ludzi w to święto gdzieś wyjeżdża, lub wychodzi, a moja host rodzina chciała, żeby każdy mógł z nami spędzić czas. Tematem był dzień zmarłych (Dia de los muertos), ale nikt nie musiał się przebierać akurat w tym stylu. Przyszło około 50 osób, z czego 5 to były koleżanki z mojej szkoły. Jak nie lubię imprez to super się bawiłam i zdecydowanie chciałabym to powtórzyć! Moja host rodzina ma stół do bilarda więc trochę ''pograłyśmy'', chociaż tylko jedna z nas tak naprawdę potrafiła grać xD.
Mają też PhotoBooth więc zrobiliśmy duuużo zdjęć.




Dzisiaj (6 listopada) minęło 3 miesiące od mojego przyjazdu. Ponieważ już dwa razy dostałam notkę od host mamy o tym, jak są szczęśliwi że mnie mają postanowiłam zrobić coś podobnego. Mojej host mamie kupiłam nowe etui na telefon, bo to co miała jej się zepsuło, a host tacie, ponieważ lubi prace w drewnie, magnetyczną bransoletkę, czyli takie coś żeby nie musieć trzymać gdzieś gwoździ, tylko mieć je pod ręką. Napisałam też krótką notkę i zostawiłam to na blacie w kuchni wieczorem, tak żeby zobaczyli to rano. Bardzo się ucieszyli i powiedzieli, że się zaskoczyli bo nie mają urodzin ani nic :). Mam wielkie szczęście z moją host rodziną, bo naprawdę dobrze się dogadujemy.



Prezenty były pod kartką.


Na koniec powiem, że życie na wymianie jest super, mimo że czasem jest ciężej i czasem już nie chce mi się mówić po angielsku, czy robić rzeczy na które w ogóle nie mam ochoty to jeszcze nigdy nie było momentu żebym żałowała swojej decyzji o wyjeździe. Nie potrafię stwierdzić czy nastąpił jakiś progres w moim angielskim. Na pewno dużo szybciej mówię i przez większość czasu myślę po angielsku. Odkąd przyjechałam dużo ludzi mówi, że mam słodki akcent i na początku bardzo mnie to denerwowało, bo ja go nie lubię, ale ostatnio jedna dziewczyna powiedziała, że powinnam się cieszyć, że go mam bo jest ładny i nie taki zwykły amerykański i to jakoś tak dało mi do myślenia, że może faktycznie fajnie go mieć :)