środa, 27 marca 2019

Prom

Heloł wszystkim!


W piątek, 22 marca, odbył się prom. Był on na Stratosphere, czyli w najwyższej budowli w Las Vegas. To jest wieża, w której jest hotel, kasyno i oczywiście punkt obserwacyjny z karuzelami na samym szczycie.






Bilet kosztował w pierwszy tydzień sprzedaży 50$, a tydzień przed już 75$. Ja nie płaciłam, bo przez to że jestem w samorządzie mogliśmy iść za darmo (tylko musieliśmy coś zrobić). Moim 'date' była Adriana c: Obie wiedziałyśmy, że się zapraszamy i chciałyśmy to tak zrobić, że ona by przyszła na mój lunch z plakatem, a ja bym czekała ze swoim i byśmy udawały, że nic nie wiedziałyśmy, że miałyśmy się obie zaprosić xD. No, ale nie wyszło bo nie mogła wyjść z klasy z plakatem i z tym co dla mnie miała, więc przyszła bez niczego i ja ją zaprosiłam, a ona mnie 20 minut po lunchu przed lekcją, którą mamy razem. Nie wiem czemu, ale się stresowałam kiedy tam stałam z plakatem, mimo że wiedziałam, że powie ''yes''. Chyba dlatego, że ludzie się zaczęli na nas patrzeć.


Adriana zrobiła mi plakat z the office, a ja z jej ulubionym piosenkarzem. Miałyśmy wyglądać confused na zdjęciu, że niby 'czemu ty mnie zapraszasz wtedy kiedy ja ciebie' :D
Od niej dostałam pinkbox czyli donuts, a ja jej dałam polskie słodycze c:






Przed promem spotkałam się z moimi koleżankami w the lakes, żeby zrobić zdjęcia. Stamtąd mój host brat zawiózł nas do Stratosphere. Prom był na samym szczycie czyli chyba 105 piętro. Widoki mi się strasznie podobały i zamierzam tam pójść z Adrianą na sky jump czyli taki bungee jumping.




Od lewej: Buruk, ja, Rochelle, Karla, Recca, z tyłu Juliana i America

''Havana nights''-theme promu










Prom był super, dzięki moim znajomym i mojej date :)

Po promie Buruk przyszła do mnie na noc i następny dzień spędziłyśmy razem. Nawet poszła ze mną zrobić tatuaż i się bardziej stresowała niż ja xD

czwartek, 14 marca 2019

3 miesiące

Heloł wszystkim!

Do tego posta zainspirował mnie wpis na blogu Anity. Chyba to oczywiste, jeśli napiszę że nie wiem kiedy ten czas zleciał i że zostało mi tylko, jedynie i niestety 3 miesiące :(

Przed wymianą wszystko mi się strasznie dłużyło. Najpierw oczekiwanie na maila z placementem, a później na sam wyjazd. Wszystko było takie ekscytujące i to był jedyny temat, na jaki chciałam rozmawiać.

Dalej pamiętam dokładnie, co czułam kiedy dostałam informację o mojej przyszłej host rodzinie, albo kiedy pierwszy raz poszłam do szkoły tutaj. Po 7 miesiącach mam już oczywiście jakąś codzienną rutynę, mimo wszystko i tak każdy dzień jest taki, nie wiem, wyjątkowy (?). Gdybym miała znowu zadecydować, czy chcę jechać na wymianę, to bez wahania pojechałabym jeszcze raz. To jest tak niesamowite doświadczenie, że dopóki nie wyjedziesz to nie wiesz co tracisz. Poza oczywistymi korzyściami, jak na przykład swoboda w posługiwaniu się innym językiem, poznaje się nowych ludzi, z którymi kontakt utrzyma się nawet po powrocie. Tak, jak kiedyś już pisałam, jeśli uda wam się trafić na dobrą host rodzinę, to zawsze będziecie mieli kogoś bliskiego w innym kraju. Pisałam też dużo razy, że moja host rodzina jest niesamowita i mogę to pisać w każdym poście, bo taka jest prawda. Niedawno mi powiedzieli, że jeśli wrócę na studia tutaj, to na pewno mnie odwiedzą, tak jak odwiedzają swoją córkę :').
 Wymiana daje też przede wszystkim możliwość odkrycia nowego sposobu życia, działania, czy myślenia. Dużo ludzi pisało, że się na niej dorasta i zgadzam się z tym w 100%.  Ja w Polsce stresowałam się zadzwonić po pizzę, a tutaj dzwonię do różnych colleges z pytaniami i najczęściej rozmowa nie trwa minutę, czy dwie.


Osobiście nie byłam 'homesick' ani razu podczas wymiany. Szczerze. Życie tutaj podoba mi się tak bardzo, że przeraża mnie powrót do szarej rzeczywistości w Polsce. Tęsknię jedynie za ludźmi z Polski, no i za moim psem i świnkami morskimi. Jeszcze przed wymianą wiedziałam, że chcę wyjechać do USA na studia, czy w ogóle tutaj się przeprowadzić i ten wyjazd mnie tylko w tym upewnił. Nie wyobrażam sobie życia w Polsce. Może i jestem zbyt negatywnie nastawiona, ale tak się po prostu czuję. Podoba mi się tutaj ta codzienność, to jak ludzie się zachowują i jakie mają nastawienie do życia i do innych. Ta otwartość, kiedy poznajesz kogoś nowego, czy nawet może i sztuczne 'hi, how are you', które dostajesz w sklepie, czy nawet od kogoś na przejściu tylko dlatego, że razem czekacie na zielone światło.

Poznałam tutaj niesamowitych ludzi, z którymi na pewno utrzymam kontakt. Pamiętam, jak czytałam kiedyś blogi innych wymieńców i oni pisali, że pod koniec wymiany dostawali pytania typu, 'are you excited to go back?'.  Osobiście dostałam tylko jedno takie pytanie, może przyjdzie jeszcze na nie czas, ale znacznie częściej ludzie mi mówią, że nie chcą żebym wyjeżdżała, co sprawia że jest mi jeszcze bardziej przykro, że niedługo będzie koniec mojego wyjazdu. Niektórzy mówią, że przyjadą do Polski, a niektórzy proponują zostanie nielegalnie i mieszkanie z nimi :D




Opisałam się tyle, o tym jaki wymiana ma wpływ na nas, ale chcę też dodać, że my jako osoby z innego kraju mamy wpływ na ludzi tutaj. Ostatnio moja koleżanka powiedziała mi, że dzięki mnie zaczęła dawać ludziom meaningful gifts, których przedtem nie dawała. Podobno też byłam pierwszą osobą, do której napisała list (o tym, że się cieszy, że się poznałyśmy). I dokładnie dla takich momentów warto wyjechać :)




P.S. W przyszły piątek mam prom, także niedługo znowu coś napiszę.